Kremowa zupa z topinambura z królewskim boczniakiem.
Mam 5 kilogramów bulw prosto z pola i nie zawaham się ich użyć! :)
Na pierwszy ogień zupa.
Kto mnie zna, ten wie , że zupy uwielbiam szczerze.
Na śniadanie również.
I na kolację.
I w nocy wyjadane z lodówki.
A zupę z topinambura zrobiłam tak :
1,5 kg bulw
2 ziemniaki
duża cebula
2 ząbki czosnku
oliwa
masło
świeży cząber
pieprz
duży boczniak królewski
kawałek wędzonego boczku
Na rozgrzanym maśle z oliwą zeszkliłam lekko cebulę w piórkach. Dodałam pokrojone niedbale bulwy topinambura i ziemniaki. Topinambur obrałam z ciemnej skórki, by zupa nie miała szarawego koloru. Po obraniu warto wrzucić go na chwilę do zakwaszonej cytryną wody by nie sczerniał.
Dodałam boczek, gałązkę cząbru i kilka ziaren pieprzu i gotowałam w szybkowarze około pół godziny.
Potem wyjęłam boczek, wrzuciłam czosnek i zblendowałam całość dokładnie na gładki krem.
Na wierzchu ułożyłam plastry boczniaka zrumienione na oliwie, polałam dobrą, chorwacką oliwą i posypałam listkami świeżego cząbru. Zjedliśmy z chlebkami pita z tego przepisu http://www.mojewypieki.com/przepis/chlebek-pita
Było pysznie!
wtorek, 24 marca 2015
O dobrym dzieciństwie i topinamburze...
Moje dzieciństwo spędziłam na wsi.
Prawdziwej wsi - z kurami, które zostawiały ciepłe jaja w gniazdach, świniami w chlewiku, z zapachem, którego nie znalazłam już nigdzie więcej i uczuciem wolności.
Razem z dwójką rodzeństwa i innymi wsiowymi dzieciakami wolny czas spędzałam na dworze, czyli na świeżym powietrzu :) Nie mylić z dworem królewskim...
Po odrobionych lekcjach wychodziliśmy z domu aby włóczyć się godzinami po pobliskich pagórkach i laskach. Na słonecznym stoku zbierałam pachnące poziomki, na przeciwległym wiosną pęki białych margerytek i fioletowych łubinów. Latem chodziłam na dzikie pieczarki, jesienią małe twarde ulęgałki i parchate jabłuszka ze zdziczałego sadku obok naszego domu. Zimą na jednym z pagórków mieliśmy tor z wyskocznią, gdzie zjeżdżało się na grubych, foliowych workach :)
To było idealne miejsce na dzieciństwo, wolne, beztroskie i na łonie przyrody. Nigdy nie chciałam mieszkać w mieście jako dziecko, moja wieś była dla mnie prawdziwym rajem.
W tym własnie okresie było moje pierwsze spotkanie z topinamburem, a było to tak:
Moje dzieciństwo spędziłam na wsi.
Prawdziwej wsi - z kurami, które zostawiały ciepłe jaja w gniazdach, świniami w chlewiku, z zapachem, którego nie znalazłam już nigdzie więcej i uczuciem wolności.
Razem z dwójką rodzeństwa i innymi wsiowymi dzieciakami wolny czas spędzałam na dworze, czyli na świeżym powietrzu :) Nie mylić z dworem królewskim...
Po odrobionych lekcjach wychodziliśmy z domu aby włóczyć się godzinami po pobliskich pagórkach i laskach. Na słonecznym stoku zbierałam pachnące poziomki, na przeciwległym wiosną pęki białych margerytek i fioletowych łubinów. Latem chodziłam na dzikie pieczarki, jesienią małe twarde ulęgałki i parchate jabłuszka ze zdziczałego sadku obok naszego domu. Zimą na jednym z pagórków mieliśmy tor z wyskocznią, gdzie zjeżdżało się na grubych, foliowych workach :)
To było idealne miejsce na dzieciństwo, wolne, beztroskie i na łonie przyrody. Nigdy nie chciałam mieszkać w mieście jako dziecko, moja wieś była dla mnie prawdziwym rajem.
W tym własnie okresie było moje pierwsze spotkanie z topinamburem, a było to tak:
Subskrybuj:
Posty (Atom)